Pobyt w Nepalu był pierwszą częścią dwumiesięcznej wyprawy do Azji południowo-wschodniej. Spędziliśmy tutaj 30 dni, a głównym celem był kilkunastodniowy trekking w Himalajach. Poprzedziły go długie godziny planowania czytania relacji i załatwiania różnego rodzaju formalności. W relacji postaramy się oprócz opisu wydarzeń zamieścić te informacje, które gdybyśmy mieli przed wyjazdem ułatwiłyby nam życie :).
O czym trzeba pamiętać przed wyjazdem do Nepalu
Plecak i bilet lotniczy
Ceny biletów lotniczych są względnie stabilne, w naszym przypadku obserwacja przez kilka miesięcy pozwoliła zaoszczędzić zaledwie 200 – 300 zł na cenie biletu do stolicy Indii – Delhi skąd przemieszczaliśmy się drogą lądową do stolicy Nepalu Kathmandu. Bilet do Delhi można kupić w cenie 2000 – 2500 zł . Można też skorzystać z połączenia lotniczego do Kathmandu lub Pokhary (samoloty latają rzadko) co wiąże się z dodatkowym kosztem około 700 zł w dwie strony od osoby (cena w połowie 2013). Droga lądowa jest zdecydowanie tańsza, ale też mniej komfortowa.
Wiza
Wizę do Nepalu można bez problemu załatwić w momencie przekraczania granicy lub na lotnisku. Koszt zależy od długości pobytu:
15 dni – 25 USD
30 dni – 40 USD
90 dni – 100 USD
W naszym przypadku musieliśmy postarać się o wizę do Indii, bo planowaliśmy jechać do Nepalu drogą lądową. W Polsce jest jedna firma pośrednicząca w załatwianiu formalności {link]. Nie ma możliwość załatwienia wizy bezpośrednio w ambasadzie. Za dwie wizy (wliczając przesyłkę dokumentów do Warszawy, obowiązkowy przekaz pocztowy zamiast przelewu, opłatę dla pośrednika i ambasady) zapłaciliśmy 500 zł. Utrudnieniem jest tutaj odbiór dokumentów ponieważ firma pośrednicząca nie wysyła paszportu i dokumentów z powrotem. Trzeba zorganizować sobie kuriera (A mało która firma godzi się na przewóz dokumentów osobistych), upoważnić kogoś do odbioru albo odebrać osobiście. Dokumenty do Warszawy najlepiej wysłać jakiś miesiąc wcześniej, żeby zdążyły wrócić. Wysyłamy swój paszport, więc w przypadku opóźnień wyjazd będzie NIEMOŻLIWY.
Szczepienia
Zalecane szczepienia przed wyjazdem to:
WZW B, WZW A, Dur brzuszny, Błonica, Tężec, Polio
Trzeba się tym zająć przynajmniej miesiąc przed wyjazdem. Dodatkowo Nepal jest w pewnym stopniu zagrożony malarią więc konieczna jest profilaktyka (środki przeciw malarii i zapobieganie ugryzieniom przez repelenty, moskitierę i odpowiedni ubiór .
Ubezpieczenie
Obecnie w zasadzie każda firma ubezpieczeniowa ma w ofercie propozycję dla turystów. W naszym przypadku ubezpieczenie na dwa miesiące dla dwóch osób z uwzględnieniem sportów ekstremalnych to koszt 600 zł.
Lista sprzętu torby podróżne, plecaki
Dużo zależy od tego co planuje się robić, my plan mieliśmy bardzo zróżnicowany przez co musieliśmy pomyśleć o rzeczach na każdą okazję i sprzęcie o możliwie uniwersalnym zastosowaniu – plecak, śpiwory, buty, oraz odzienia.. W przypadku wyjazdu Nepalu można przyjąć zasadę, że lepiej wziąć za mało niż za dużo. Sklepów spożywczych jest dużo nawet w małych wioskach więc z głodu nie umrzemy, a po dojechaniu do Kathmandu albo Pokhary można kupić praktycznie wszystko co jest potrzebne i to taniej niż w Polsce.
Lista naszego sprzętu na wyjazd do Nepalu wraz z uwagami zostanie opisana w oddzielnym artykule.
Jak dojechać z Delhi do Kathmandu drogą lądową
Z głównego dworca kolejowego codziennie wieczorem odjeżdża ekspres Vaishali do Gorakhpur (dociera następnego dnia rano). W Gorakhpurze blisko stacji kolejowej znajduje się dworzec autobusowy, skąd regularnie kilka razy dziennie odjeżdżają autobusy do Sonauli (miejscowości granicznej). Jest to najszybszy sposób na dostanie się do granicy, niestety w Indiach często brakuje biletów i nie moża zarezerwować sobie miejsca na taki pociąg. Rozwiązania są trzy: zarezerwować sobie bilet jeszcze z Polski przez stronę internetową, kupić bilet bez rezerwacji miejsca i wepchnąć się do pociągu w tłumie hindusów (trzeba się liczyć z dużym ściskiem, ale dojedziemy do celu stosunkowo szybko pod warunkiem że mamy coś takiego jak torba podróżna) albo jechać lokalnymi autobusami. Autobus ma taką zaletę, że miejsca siedzące zazwyczaj są i nie trzeba martwić się o bilety ani o to czy wsiądziemy do odpowiedniego. Wystarczy pokręcić się dwie minuty po dworcu i zawsze znajdzie się ktoś kto zaczepi i wskaże ten odpowiedni J. Zazwyczaj jest to sprzedawca biletów z któregoś autobusu, który wyszukuje w tłumie turystów. Ceny biletów w przeciwieństwie to większości rzeczy w Indiach i Nepalu zazwyczaj nie podlegają tutaj negocjacji. My wybraliśmy wariant z autobusami z Delhi do Lucknow dalej do Gorkhpur, a stamtąd do Sonauli.
Przejście graniczne w Sonauli
W przypadku przekraczania granicy drogą lądową po dojechaniu autobusem do miejscowości granicznej (najpopularniejsze przejście jest w Sonauli) warto jest wziąć sobie rikszę. Jest ich wszędzie pełno i nie trzeba ich szukać, oni sami znajdują turystów. Nie chodzi tutaj nawet o odległość, bo nie jest w cale duża, ale głównie o to, że kierowca zatrzyma się przed urzędem po jednej i drugiej stronie granicy, poczeka aż wypełnimy dokumenty i dowiezie na parking autobusów po drugiej stronie. Cena za taki kurs to jakieś 2-5 zł w zależności od umiejętności negocjacyjnych :).
Po przekroczeniu granicy w centralnym punkcie przygranicznej wioski znajduje się parking autobusów, które kilka razy dziennie jeżdżą do Kathmandu i Pokhary. Ostatnie autobusy odjeżdżają około 15.00 i jadą całą noc. Bilety można kupić w „agencjach turystycznych” gdzie można zamówić sobie konkretne miejsce albo bezpośrednio u kierowcy. Jakieś 500 m dalej od pierwszego parkingu jest kolejny przystanek gdzie zatrzymują się autobusy, tam już wsiadają tylko lokalni ludzie i być może cena również jest odpowiednio niższa. My wsiedliśmy zaraz za granicą i nie mieliśmy okazji tego sprawdzić. Za taki bilet zapłaciliśmy 750 rupii nepalskich za osobę.
W Nepalu najlepiej mieć ze sobą dolary w gotówce, z bankomatami poza Kathmandu i Pokharą bywa różnie. W przypadku gotówki ma problemu z wymianą po obu stronach granicy i w każdym większym mieście, nawet w górach zdarzały się lokalne punkty wymiany walut. Uwaga na naciągaczy po indyjskiej stronie granicy! Kręcą się w okolicy urzędu gdzie załatwia się formalności i wmawiają, że po stronie nepalskiej nie będzie można wymienić pieniędzy. Proponują pobliskie kantory gdzie kurs jest bardzo niekorzystny. Polecamy wymieniać pieniądze po stronie nepalskiej.
Kathmandu, stolica Nepalu i jej okolice
Miejscem, do którego udaje się większość turystów docierających do Kathmadnu jest dzielnica Thamel. Z dojazdem ani ze znalezieniem noclegu nie ma problemu i wcześniejsze planowanie naprawdę nie jest konieczne. W naszym przypadku po kilku minutach kręcenia się po dworcu o 5 rano zagadał do nas Nepalczyk, który prowadził hotel w tej okolicy (większość hoteli jest w „tej” okolicy J ) i zawiózł nas na miejsce taksówką. Oczywiście nie zgodziliśmy się na pierwszą jego cenę i zapytaliśmy jeszcze kogoś z konkurencji, ale ceny na dworcu są zazwyczaj podobne (trochę zawyżone). Za pokój dwuosobowy zapłaciliśmy 250 rupii czyli jakieś 8 zł.
Podróżowanie po mieście znaczenie ułatwia turystyczna mapa, którą można dostać w rządowych biurach informacji turystycznej albo w prywatnych agencjach turystycznych jak się wejdzie i wyraża zainteresowanie wynajęciem przewodnika. Nam wystarczał plecak damski miejski i wygodne buty :). Po otrzymaniu mapy przewodnika nie trzeba wynajmować. W mieście i okolicach jest kilka miejsc które warto zobaczyć, na wspomnianej mapie są zaznaczone takie miejsca jak: Snoyambhu, Narayanhiti museum, Pashupati, Boudha, National Stadium, Singha Durbar. Mieliśmy zarezerwowany tylko jeden dzień na pobyt w tym mieście, a chcieliśmy załatwić formalności związane z wyjściem w góry więc udało nam się zwiedzić tylko pierwszą z wymienionych atrakcji Snoyambhu. W Polsce znaną jako Świątynia Małp.
Budowla jest warta polecenia, znajduje się na wzgórzu skąd widać całą okolicę. W środku panuje bardzo przyjemny klimat, a stado małp okupujące tą buddyjską świątynię jeszcze dodaje jej uroku. Na górze można kupić masę pamiątek posłuchać buddyjskiej muzyki medytacyjnej i spróbować masażuJ. Samo miasto mimo, że bardzo ciasne jest przyjemne do zwiedzania i warte zobaczenia. Można tutaj również załatwić pozwolenia na trekking w Himalajach. Można to zrobić albo wynajmując do tego celu prywatną agencję turystyczną, których w Thamel jest pełno albo zrobić to samodzielnie w państwowym urzędzie odpowiedzialnym za tą gałąź gospodarki niedaleko „Bag Bazar”. Szerzej o koniecznym pozwoleniach będzie opisane w artykule o trekkingu wokół Annapurny
Pokhara konkurencja dla stolicy
Pokhara była kolejnym naszym celem w Nepalu. Jest to malowniczo położone, drugie co do wielkości po Kathmandu miasto nad jeziorem Phewa. Jest punktem wypadowym dla wielu himalajskich tras trekkingowych. Dzielnicą, do której należy się kierować jeżeli chce się dostać do sklepów turystycznych, restauracji, hoteli i agencji turystycznych jest „Lake Side”. Tak jest określana cała przybrzeżna część miasta, nastawiona w dużej części na turystów. Jest to też najbardziej „europejska” część miasta. Pokhara jest zdecydowanie ładniejsza od stolicy Nepalu, Kathmandu. Jest też mniej tłoczna i położona w lepszym miejscu.
Trzy tygodnie w Himalajach – czyli trekking wokół Annapurny i nie tylko
Po załatwieniu wszystkich pozwoleń jeszcze w Kathmandu ruszamy do wioski z której zaczyna się słynny szlak wokół Annapurny – Besi Shahar na wysokości 820 m n.p.m. Busy z Pokhary do Besi Shahar odjeżdżają z tylko rano (6.00, 7.00, 8.00) i są w podobnej cenie jak Kathmandu Pokhara, mimo mniejszej odległości. Jest możliwość dojechania jeszcze wyżej autobusem liniowym do wioski Bhulbhule, dalej możliwy jest transport samochodem terenowym jeszcze kilka wiosek wyżej lub trekking równoległym szlakiem po okolicznym zboczu. Trasa mimo, że gorąca jest bardzo ładna i polecamy ten wariant. Na całej trasie są małe wioski gdzie można się tanio przespać i coś zjeść, nie ma potrzeby zabierania namiotu. Przejście całej trasy wokół Annapurny to odległość 220 km nie wliczając w to dodatkowych tras, które można zaliczyć schodząc z głównego szlaku i różnicy wysokości. Punktem kulminacyjnym jest przełęcz Thorung na wysokości 5415 m n.p.m. Szlak nie jest trudny techniczne, problem może stanowić natomiast odległość, wysokość i plecak, w którym trzeba nieść dobytek na całą trasę. Podstawowa trasa jest zaplanowana na 12 dni, ale warto zostać tam dłużej, bo w okolicy są trasy dodatkowe, wychodzące na pobliskie zbocza, a widoki są naprawdę rewelacyjne. Można tutaj zobaczyć każdy rodzaj krajobrazu górskiego. Od lasów tropikalnych i bananów rosnących przy szlaku, przez iglaste lasy z sosnami himalajskimi na czele i stada jaków pasących się w okolicy po zimowy klimat wysokogórski w okolicy przełęczy Thorung i skalną pustynię w trakcie zejścia w ostatnich dniach. Szczegółowy opis trasy przedstawiony zostanie w oddzielnym artykule trekking wokół Annapurny.
Pokhara – najlepsze miejsce w Nepalu na kilkudniowy odpoczynek
Po powrocie z gór postanowiliśmy zostać kilka dni Pokharze odpocząć wysiłku i zebrać siły przez Indiami w których mieliśmy się spotkać z drugą częścią ekipy. Pokhara oferuje całą masę sposobów na spędzenie wolnego czasu.
Oprócz pływania po jeziorze można skorzystać ze spływów kajakowych, raftingów, lotów paralotniami, wypożyczalni rowerów którymi można jeździć po okolicznych szlakach i zwiedzać pobliskie wioski czy spróbować canioningu.
Artykuł przygotował: Sebastian Krajewski, projektant sprawdzonych plecaków podróżnych na różne wyprawy, butów trekkingowych i namiotów turystycznych.
Podroż po Rumunii autostopem
Podróż zaczęła się od znalezienia dwóch egzotycznych znaków drogowych, w dwóch odmiennych kierunkach, w małej wiosce mającej zaledwie pięć gospodarstw. Jeden w kierunku Babadag odliczający do tego miejsca ponad 1 tys. km. A drugi do Nordkapp w Norwegii, ponad 3 tys. km. Zaintrygowany tą sprawą postanowiłem „wygooglać”, gdzie znajdują te miejscowości . Miasta a nazwie Babadag są dwa, jedno znajduje się nad Morzem Czarnym w Rumunii a drugie w Turcji. Po uwzględnieniu kilometrów zorientowałem się, że chodzi o to bliższe Rumuńskie.
Warto mieć podstawowy plan i cel, gdzie chce się jechać i co chce się robić. Naszym planem było dotarcie autostopem do drogi transfogaraskiej (asfalowej), jednej z najwyżej położonych w Rumunii. Początkową miała znaczenie militarne gdyż była najszybszą drogą łączącą północ Rumuni z południem za czasów komunizmu i Nicolae Ceauşescu. Do zbudowania tej drogi potrzeba było nakładu 6 milionów kilogramów dynamitu, tym samym masy pieniędzy. Następnym założeniem było zdobycie najwyższego szczytu, czyli Moldoveanu oraz finalnie wioski Babadag na wybrzeżu Morza Czarnego oraz już po tym wszystkim bezpieczny powrót do domu.
Dzień I
Mając już ogólny plan podróży i spakowane najpotrzebniejsze rzeczy do nocowania i chodzenia po górskich stokach wyruszamy z Krynicy. Żeby nie tracić czasu dojeżdżamy autobusem do głównego przejścia granicznego w Barwinku prowadzącego już w odpowiednim kierunku, czyli w stronę Bałkanów. Dojeżdżamy do Węgier, dostajemy się na parking przy autostradzie, z którego tego dnia nie udaje się nam wydostać. Mamy okazję przespać się pod gołym niebem, niestety w towarzystwie licznych komarów.
Dzień II
Cudem wydostajemy się z parkingu i w końcu przekraczamy granicę w Bors. Wita nas deszcz i dwóch mundurowych proszących o okazanie dowodów. Wielkie plecaki z dwoma litrami „przemycanego” rumu przekraczają szczęśliwie granicę. Aby uczcić dotarcie do Rumunii wybieramy się do pierwszej lepszej knajpki kupujemy piwo z polskimi korzeniami o nazwie „Ursus”. Po krótkim zapoznaniu z rumuńską kulturą wybieramy się w dalszą drogę.
Po chwili szukania w deszczu znajdujemy, będących na postoju dwóch polskich kierowców tirów, którzy okazali nam niezwykła gościnę i zainteresowanie naszą wyprawą. Docieramy już w nocy na rondo w Sybinie gdzie musimy pożegnać się z wygodnymi siedzeniami i łóżkami w tirze. Jest noc nie wiemy gdzie spać gdyż nigdzie nie ma świateł, a samochody cięższego i lżejszego kalibru pędzą we wszystkie strony. Nocujemy na terenie trzy gwiazdkowego hotelu, oczywiście za pozwoleniem właścicieli.
Dzień III
Cele w następnym dniu są dwa, dostać się do drogi transfogarskiej i znaleźć mapę. Tym razem podwozi nas Rumun, okazuje wielkie zainteresowanie sprawą, chodzi z nami i szuka mapy gór w pobliskich sklepach, niestety nigdzie nie można jej znaleźć. Mapę znajdujemy dopiero na drodze trasnfogaraskiej w tamtejszych kramach. Dojeżdżamy na sam szczyt i delektujemy się widokami miejscowego schroniska.
W końcu mamy mapę i możemy ustalić dalszy plan podróży. Obliczamy ile mamy czasu oraz to co pozostało nam do zrobienia. Zgodnie ustalamy, że możemy poświecić pięć dni na górskie eskapady, następnie czeka na nas ciepłe wybrzeże. Pierwszy nocleg na górskich stokach znowu wita nas deszczem toteż po krótkiej, niespełna godzinnej przechadzce rozbijamy namiot jak się okazało koło większej grupy z Ukrainy. Słowem klucz do poznania się był oczywiście słowiański spirytus, którego na Ukrainie nie brakuje J. Koniec dnia stał pod znakiem kąpieli w pobliskim polodowcowym jeziorze. Mogę ją zaliczyć do mojej pierwszej, udanej próby „morsowania”.
Dzień IV
Rano znowu powitał nas deszcz, każdy obudził się z tzw. po ukraińsku „tumanem w głowie”. Zimne i mokre ręce wpływały na precyzję ruchów i skutecznie utrudniały złożenie namiotów, karimat oraz śpiworów. Po pożegnaniu się z Ukraińskimi kompanami z wielkimi trudnościami związanymi z ogólnym osłabieniem docieramy do schronu, miejsca kolejnego noclegu. Spotykamy tam grupkę Rumunów, którzy częstują nas „palinką” jest to rumuńska wódka robiona najczęściej z suszonych owoców zazwyczaj ze śliwek, jabłek bądź gruszek. Po krótkiej pogawędce każdy idzie w swoją stronę. Janek dokładnie owija się w śpiwór i odpoczywa, a dla mnie w końcu nadchodzi moment na delektowanie się otaczającym krajobrazem. W takich chwilach człowiek czuje się spełniony i usatysfakcjonowany.
Dzień V
Po mroźnej nocy, nieco ślamazarnie wynurzamy się z śpiworów, pijemy ciepłą herbatkę z rumem, którego jest już niestety nie wiele. Ma to być kulminacyjny punkt naszej wyprawy w Fogaraszach, czyli wspinaczka na Moldawionu najwyższy szczyt mierzący 2544 m.n.p.m. Początek drogi jest dosyć wymagający. Śliskie kamienie oraz łańcuchy mające ułatwić wspinaczkę po stromych ścianach gwarantują dreszczyk emocji. Dogoniliśmy wcześniej wspomnianą grupę Ukraińców, którzy serdecznie nas witają i proponują wspólne zdobycie szczytu. Przystajemy na tą propozycję i razem wyruszamy w dalszą drogę. Na szczycie powietrze jest na tyle przejrzyste ,że odkrywamy dużą część tego pięknego kraju. Podobno jeśli powietrze na tyle pozwala, można zauważyć wybrzeże Morza Czarnego. Po dłuższym zapoznaniu się z okoliczną, sięgająca dalekich kilometrów panoramą nadchodzi czas długiego schodzenia po kamienistym stoku. Namioty rozbijamy wieczorem blisko szlaku. Rumuńskie góry nie są pod tym względem w żaden sposób ograniczone – namioty można rozbijać wszędzie.
Dzień VI i VII
Ta i następną noc spędzamy z naszymi przyjaciółmi z Ukrainy, z którymi ciężko nam się rozstać. Są to niestety ostatnie dni w górach. Mimo, że próbowałem namówić mojego współtowarzysza do dłuższego pozostania w górach, czas nas nagli i musimy pożegnać się górskimi krajobrazami. Droga z wysokości 2400 m n.p.m. do około 500 m n.p.m. jest bardzo długa i męcząca. Przedzieramy się mniej uczęszczanym i słabiej oznaczonym szlakiem przez co niekiedy gubimy drogę. Na domiar złego musimy przedzierać się przez gęstą kosodrzewinę i już w tych wysokościach pokonywać błotniste ścieżki. Po drodze mijamy dwa intrygujące zjawiska. Jednym jest jezioro, którego płaszczyzna wbrew prawu grawitacji, wydaje się być nachylona do płaszczyzny stoku. Następnie napotykamy zdewastowane przez zwierzynę schronisko, ze znajdującymi się w środku odchodami niedźwiedzi. Po czasochłonnym schodzeniu dochodzimy do podgórskiej wioski o nazwie Breaza. Życie w niej toczy się w innym, wolniejszym tempie, a ludzie utrzymują się z przyległych gospodarstw. Górską wyprawę pieczętujemy wypiciem lokalnego piwa, obserwując u podnóża piękne Fogarasze. Po górskich eskapadach postanawiamy odpocząć i odświeżyć się w dwu-gwiazdkowym hotelu w miejscowości Fogaras.
Dzień VIII
Poranek ukazuje przed nami całkiem nowy krajobraz, jeszcze nie zdążyliśmy w pełni ochłonąć po Fogarszach, a już następnego dnia Morze Czarne odsłania swoją kurtynę. Czujemy się jakbyśmy znaleźli się w nowym świecie, albo na krańcu tego nam znanego. Pod nosem mamy teraz sklepy tym samym żywność i luksusy wystarczy mieć towar zamienny czyli laminowane leje. Słońce, szum morza, skrzeczące mewy i rybitwy, dźwięki całkiem odmienne niż te w górach. Poranek jest słoneczny i napawa nas nadzieją, że cały dzień będzie podobny. Trafiliśmy na remonty praktycznie wszystkich przyległych do rynku ulic. Wszystkie sklepy w związku z powyższym były zamknięte i zakurzone. Kolejnym problemem był wiatr, który podnosił piasek na plaży i kurz w mieście. Po godzinnej walce z wiatrem i piaskiem stwierdziliśmy, że dalsze przybywanie na plaży nie ma sensu i staje coraz większą udręką. Rezygnujemy z Konstancji i udajemy się w dalszą podróż w kierunku Babadag. Pytamy napotkanych ludzi w jaki sposób możemy się tam dostać. Są zdziwieni po co tam w ogóle się wybieramy, bo według nich nie ma tam nic co mogłoby zainteresować przeciętnego turystę. Mamy dwie opcje: busik oraz autostop, wybieramy zgodnie tą drugą i ruszamy w poszukiwanie dogodnego miejsca. Docieramy do tego miejsca komunikacją miejską i próbujemy kogoś zatrzymać. Po mijającej godzinie kibicuje nam już dwójka cyganów, tłumacząc coś w niezrozumiałym języku. Okazało się, że chcieli nas wcisnąć do ostatniego busa, który jechał w stronę Babadag. Jednak tą okazję też przegapiliśmy, nawet para cyganów machając rękoma nie pomogła zatrzymać zagapionego kierowcę. Jesteśmy nie widzialni czy co(?), nie potrafię sobie wytłumaczyć zaistniałej sytuacji. To jakaś paranoja, znajdujemy się tak blisko docelowego punktu, a wszystko stanęło w miejscu. Mimo podjęcia jeszcze kilku prób musiałem skapitulować. Wracamy z powrotem do Konstancji i znowu udajemy się na wybrzeże aby rozłożyć namiot i skosztować rumuńskiego wina.
Dzień IX
Rano próbujemy się dostać na wylotową trasę z Konstancji. Bardzo pomocną osobą była starsza Pani, która spotkaliśmy na przystanku, imienia niestety nie dane było nam poznać. Pomimo, że angielskiego nie znała wcale, pomogła dwóm nieznanym obcokrajowcom. Podarowała nam 4 bilety i wsadziła w odpowiednie autobusy, nie żądając za to odpłatności. Dzisiaj udało mi się przerobić koszulkę na flagę Polski, która miała ułatwić wydostanie z Rumunii i dotarcie do granic Polski. Droga do domu mija dużo szybciej. Po niespełna godzinie znajdujemy transport do Bukaresztu, później do Pitesti, Sibiu. Około 22 meldujemy się w Cluj-Napoca. Przejechaliśmy w jeden dzień praktycznie cała Rumunie. W Cluj miejscowy, który nas podwoził (Michaelu) oferuje przejażdżkę po rynku. Z chęcią się zgadzamy, zabiera nas również do pobliskiego lasku, w którym możemy spokojnie spędzić noc.
Dzień X
Michaelu przyjeżdża po nas rano tak jak ustaliliśmy wcześniej. Podarowuje nam obiecane 2 litry palinki nie chcąc żadnej odpłatności, zabiera na domową kawę i podstawia pod następne, dogodne miejsce do „stopowania”. Łapiemy stopa już pod samą granicę, jesteśmy w Oradei. Tam dopisuje nam jeszcze większe szczęście: dzięki Polskiej mapie namalowanej na jednej z brudnych koszulek, udaje nam się zatrzymać samochód jadący prosto do Polski. Po drodze mamy jeszcze okazję zwiedzić Budapeszt. Lądujemy bardzo późno koło Bystrzycy Kłodzkiej, rozbijamy namiot nieopodal kościoła i szybko zamykamy oczy.
Dzień XI
Z Kłodzka wsiadamy w pociąg do Wrocławia i kupujemy bilety na następny, ja już do samego Krakowa, a Janek bliżej bo do Katowic. Na tym końcowym etapie nie wypierając się polskich standardów otwieramy palinkę. Podróż mija szybko i wesoło. W końcu po męczącej, ale pełnej niezapomnianych wrażeń drogi, zdobywamy ostatni, najważniejszy punkt, czyli łóżko w swoim domu J. Rumunia i Rumuni okazali nam wielką gościnność, zachęcając do powrotu w siedmiogrodzkie rejony. Za co serdecznie dziękujemy!! Serdecznie zapraszamy na kolejną relację projekcie Cudne Beskidy zamieszoną na pod tytułem: Podróże po Beskidach.